Dla tych, którzy nie mieli okazji czytać Kostucha na moim poprzednim blogu zacznę od początku.
Dla tych, którzy czytali - będzie garstka czegoś nowego.
A każdy z Was niech da się porwać w ten wymyślony przeze mnie świat.
* * * * *
Skoczył.
Lot był długi, nic dziwnego - w końcu stał na wysokości
dziesiątego piętra. Na początku bał się, o tak. Był wręcz śmiertelnie
przerażony. Serce kołatało się w jego piersi jak oszalałe, jakby chciało się
czym prędzej stamtąd wyrwać, przeczuwając niecne zamiary swojego właściciela.
Nic dziwnego, wszakże uderzenie w taflę wody z takiej wysokości nie może być
przyjemne.
Kiedy puścił pręty barierki strach zniknął na chwilę, jednak
tylko po to by wrócić ze zdwojoną siłą. Wiatr smagał go coraz mocniej po twarzy
wysuszając szeroko otwarte oczy, lecz mimo to czuł jak kropelki potu przesuwają
się po czole. Zamknął oczy chcąc tym samym dodać sobie odwagi. Jeszcze tylko
chwila i będzie po wszystkim...
Lot był długi. Znacznie dłuższy niż się spodziewał. Nie, był
stanowczo za długi. Bo ileż można lecieć z przeklętego mostu?! Nie potrafię
nawet się porządnie zabić - pomyślał z zażenowaniem. Powoli podniósł powieki
obawiając się zgubnego wpływu powietrza uderzającego go wcześniej w policzki z
dużą siłą, jednak wtedy spostrzegł, że zimno ustało, wiatr nie świszczał mu już
w uszach. Otworzył szeroko oczy. Nie, to nie możliwe...
Świat się zatrzymał.
Czy tak właśnie wygląda umieranie? Czas drastycznie zwalnia
chcąc dać mi z siebie jak najwięcej zanim... Zanim to się skończy? Zupełnie jak
w niskobudżetowym, amerykańskim filmie. Główny czarny charakter przez dziesięć
minut spada z wysokości około dwustu metrów. To pewnie ten czas, aby zrobić
szybki rachunek sumienia. I teraz powinno mi całe życie przelecieć przed
oczami, pomyślał.
- No to gadaj. Co cię napadło chłopaku?
Alex nigdy w życiu nie sądził, że można się wystraszyć tak, żeby
wszystkie włosy na głowie stanęły mu dęba. Gdyby nie fakt, że właśnie wisiał parędziesiąt
metrów nad ziemią, to pewnie by podskoczył.
Powoli obrócił głowę w stronę, z której dobiegł tajemniczy głos.
Tym razem Alex naprawdę podskoczył w powietrzu. Wyglądało to co
najmniej komicznie, tym bardziej, że leciał w pozycji poziomej.
Facet w czarnym, postrzępionym płaszczu wisiał tuż obok Alexa. Z
tą jednak różnicą, że nieznajomy nie widział w tym najwyraźniej niczego
niezwykłego, podczas gdy Alex miotał się na wszystkie strony jak ryba schwytana
w sieć.
- Przestań się wiercić. - Nieznajomy położył się na
niewidzialnym murku i z nonszalancją godną Jamesa Bonda zwiesił luźno nogę. -
Bo cię nie utrzymam.
Alex znieruchomiał jak rażony piorunem.
- Kim jesteś? - Zapytał nie kryjąc zdziwienia.
- Nieładnie tak odpowiadać pytaniem na pytanie. - Nieznajomy
wyglądał na rozbawionego całą sytuacją. - Ale niech ci będzie, przedstawię się.
Podniósł się i usiadł w powietrzu spoglądając w niebo.
- Ludzie nadają mi wiele imion. - Spuścił wzrok i powoli
spojrzał na Alexa. - Większość rzuca na mnie klątwy, wyzywa od najgorszych i
obrzuca błotem nazywając mnie imieniem swego Boga. Inni wołają na mnie Pani
Ciemności, Władczyni Życia. Mnie osobiście najbardziej podoba się nazwa Pani
Śmierć. Tak, mnie też to zastanawia. – Dodał widząc zdziwienie na twarzy Alexa.
- Skąd u ludzi to przekonanie o żeńskości Śmierci? Śmierć przyszła po niego,
odebrała mi ją, zrobiła to, siamto, sramto. Zawsze zabra-ŁA, przysz-ŁA!
Dlaczego nikt nigdy nie mówi o Śmierci per "Pan"? - Teraz nieznajomy
przybrał pozycję do złudzenia przypominającą Le Penseur. - Naprawdę,
całe życie mnie to intryguje. Ha! Całe życie! Dobre, nie? - Jego donośny,
perlisty śmiech zadudnił z ogromną siłą i poniósł się daleko wzdłuż rzeki
leniwie płynącej pod nimi.
- Ty... Ty. Na imię ci Śmierć? - Alex zbladł tak, że nowiutka
kartka papieru widząc go z pewnością oblałaby się wstydliwym rumieńcem. Nie, ja
śnię, to nie może być prawda, to musi być sen...
- Tak. Śmierć, Kostucha, Ponury Żniwiarz, jak zwał tak zwał.
Powietrze wokół nich jakby się zagęściło, tworząc coś na kształt
małego pomieszczenia. Alex rozejrzał się dookoła, podniósł się ostrożnie i
obrócił się w miejscu stawiając jeszcze niepewnie kroki na niewidocznym
podłożu. I pomyśleć, że jeszcze pięć minut temu chciał z tym wszystkim skończyć
jak najszybciej. Jego całe nudne życie pozbawione jakichkolwiek barw, jego beznadziejnie
nudna praca w salonie jednej z gigantycznych sieci komórkowych, wszystkie
wieczory samotnie spędzone przed telewizorem z butelką obrzydliwej whisky i
paczką chipsów - teraz, kiedy stał niemalże na krawędzi życia i śmierci, to
wszystko wydało mu się nienajgorsze. Już nie chciał umierać. Ale co na to ten
dziwny facet, który podaje się za...
Za Śmierć?
Kostuch jakby słysząc jego myśli uśmiechnął się.
- To jak chłopcze, pogadamy? Co to za pomysł z tym mostem?
- Moje życie jest do dupy, nie zauważyłeś?
Roześmiał się.
- Nie jestem Bogiem, Alex. Mylisz mnie z tym Wszechmogącym i
Miłosiernym. Tym, który nazywa was wszystkich swoimi dziećmi. Tym, który
rzekomo ma wysłuchiwać waszych modłów. - Westchnął. - Ja tu tylko, że tak
powiem, sprzątam. Jestem facetem od mokrej roboty, załatwiam sprawy, którymi
twój wielki, wspaniałomyślny Ojciec nie chce brudzić swoich boskich rączek.
Tfu! - Śmierć splunął pod nogi z wyraźnym obrzydzeniem.
Alex spojrzał w dół za spadającą grudką śliny. Pod wpływem
uderzenia woda wzburzyła się tworząc coraz to szersze kręgi.
- Jestem najnudniejszym człowiekiem na świecie. - Wykrztusił w
końcu nie odrywając wzroku od zderzających się ze sobą fal. Woda musi być
zimna, pomyślał. - Nic nie osiągnąłem w życiu. Nie mam kobiety, przyjaciół, szczęścia...
Jestem nikim.
- I to jest powód żeby przedwcześnie umrzeć?
- A co innego mi niby pozostało twoim zdaniem, co? - Alex nie
wytrzymał. - Nie masz pojęcia jak to jest! Co ty możesz wiedzieć o...
- O życiu samotnego człowieka? - Kostuch przerwał mu spokojnie.
- Wierz mi, wiem o tym znacznie więcej niż ktokolwiek inny.
Zatkało go. Cholera, ma rację. Bo gdyby Alex tylko zechciał
ruszyć się gdziekolwiek z domu, cóż... Może jego życie towarzyskie wyglądałoby
znacznie lepiej niż do tej pory.
A on? Ten ponury gość, który stoi właśnie przed nim? W sumie
jest w nim coś takiego, co... No, gdyby wsadzić mu teraz kosę w ręce to
naprawdę przypominałby Ponurego Żniwiarza. Alex zaśmiał się w duchu. W sumie
jego sytuacja nie wygląda tak źle. Jego nowy kolega - ten to ma dopiero
przesrane. Nie ma w ogóle przyjaciół, kolegów, znajomych. Nie ma do kogo gęby
otworzyć. Jedyne sytuacje, w których widuje się z ludźmi to wtedy, kiedy...
Kiedy przychodzi ich Czas.
I wtedy do Alexa wreszcie dotarło. No tak, przecież dlatego się
pojawił. Przecież ktoś to musi skończyć. Nie mogę się w końcu topić w
nieskończoność. Ale dlaczego mnie zatrzymał? Dlaczego nie pozwolił mi tego
skończyć szybko, bezboleśnie? Dlaczego nie pozwolił mi zginąć kiedy... Kiedy
jeszcze tego chciałem? To wszystko nie trzyma się kupy, pomyślał.
- I co ja mam teraz z tobą zrobić?
Głos Żniwiarza wyrwał Alexa z zadumy.
- Jak to co? Puścić.
- I ty tego dalej pragniesz, tak? - Kostuch pokręcił głową z
niedowierzaniem. - Kogo ty oszukujesz?
Alex zacisnął pięści.
- Czego ty ode mnie chcesz? Czemu w ogóle ze mną rozmawiasz? -
Złość zaczęła brać górę nad strachem. - Powinieneś tylko patrzeć jak spadam a
potem... Nie wiem... Wyssać mi duszę czy co ty tam robisz... Czy to też tylko
jakiś cholerny mit o tobie? Co ty tak właściwie robisz?
Śmierć spojrzał na Alexa z tajemniczym uśmiechem na swojej
kościstej twarzy.
- Chcesz zobaczyć co robię? Chcesz poczuć się jak pan życia i
śmierci? Chcesz poczuć smak odpowiedzialności? Chcesz doświadczyć... Mocy?
Alex udał, że się zastanawia, po czym wyprostował się i spojrzał
wyzywająco na Śmierć. Byli niemalże tego samego wzrostu, tylko Śmierć był
niewyobrażalnie wręcz chudy. Ktoś, kto nadał mu przydomek Kostuch niewątpliwie
utrafił w sedno.
- Chcę.
Kostuch uśmiechnął się szeroko.
- No to lecimy!
I spadli.
* * * * *
Lot.
Tak fantastycznie długi, najdłuższy w jego życiu, a jednocześnie tak
przerażająco krótki. Raptem kilka sekund rozciągniętych w czasie niczym
dziecięca sprężynka trzymana przez malutkie palce słodkiego berbecia. Każdy
maluch miał kiedyś taką zabawkę i puszczał ją ze schodów w taki sposób, że ta
zdawała się schodzić stopień po stopniu. A potem sprężynka była naciągana do
granic możliwości i puszczona z jednego końca momentalnie wracała do swej
pierwotnej postaci.
Alex
leciał głową do góry, ramię w ramię ze swoim nowym towarzyszem niedoli. Chciał
zrobić szybko krótki rachunek sumienia, lecz uznał, że nie ma już na to czasu.
Pozostało mu już tylko czekać, do końca jeszcze przecież najwyżej pięć, cztery,
trzy, dwa, jeden... Nic. Wciąż lecą. A może znowu wiszą w powietrzu? Nie,
przecież czuje jak jego ciało nabiera prędkości, jak włosy targane pędem
powietrza smagają go po twarzy, przecież widzi oddalające się gwiazdy.
Niech
to się już wreszcie skończy, pomyślał. Przecież nie mogę w takiej chwili okazać
jak bardzo...
-
Boisz się? - pytanie dotarło do Alexa dopiero po chwili.
Kostuch
patrzył przed siebie opierając głowę na chudych jak gałązki rękach otulonych
grubymi, postrzępionymi rękawami czarnego jak noc płaszcza.
-
Jak jasna cholera. - Alex nawet nie próbował kłamać. Głos drżał mu tak bardzo,
że nietrudno było się domyślić jakie uczucia nim targały.
Milczeli
obaj przez chwilę. Przez kolejną chwilę, która zdawała się trwać wieczność.
-
Co mnie czeka po drugiej stronie?
Kostuch
uśmiechnął się do swoich myśli.
-
Wszystko zależy od tego co wybierzesz.
-
Jak to? - Alex zapytał zdziwiony. - Przecież to tak nie działa. Przecież jest
Sąd Ostateczny, rozliczenie z dobrych i złych uczynków...
-Tak,
tak, tak. – parsknął Kostuch. - A potem grzeczne dzieci jadą złotą windą do
góry wylegiwać się na czystych chmurkach na wieki wieków, a ci wszyscy "be"
lądują w kotle i smażą się w gorącej smole. - Kostuch zachichotał w tak
przerażający sposób, że Alexowi aż ciarki przeszły po plecach. - Chłopcze,
widzę, że mógłbyś na ten temat napisać doktorat.
Alex
speszył się nieco. Właśnie usiłował pouczyć Śmierć na temat znanych jemu metod
pośmiertnej klasyfikacji osób. Więc to tak... Niby ma wybór. Sam sobie może
wybrać gdzie spędzi życie po życiu. Może zakręcić kołem i wylosować, może
zrobić sobie wyliczankę, może po prostu wskazać palcem: o, to tu chcę być przez
wieczność. Tylko, że on doskonale wie, gdzie powinien trafić. Co należy się
człowiekowi takiemu jak on, człowiekowi, który nic nie zrobił ze swoim życiem...
I
wtedy zrozumiał.
Wzrok
Alexa, jeszcze przed chwilą tak rozbiegany i przerażony, w jednej chwili się
uspokoił, jego oczy zmętniały. Powoli wsunął ręce w kieszenie spranych,
podartych dżinsów. Obrócił głowę w stronę swojego towarzysza. Już drugi raz tego
wieczoru spojrzał Śmierci głęboko w oczy.
-
Prowadź.
Tym
razem Kostuch uśmiechnął się szeroko ukazując pełen garnitur śnieżnobiałych
zębów. Długa blizna ciągnąca się od lewego oka przez cały policzek aż po kącik
ust poruszyła się w rytmie mięśni twarzy czyniąc jego uśmiech naprawdę
upiornym.
-
Zgodnie z życzeniem.
Alex
obrócił głowę z powrotem ku górze, tym razem już pełen spokoju. Wziął głęboki
oddech i zamknął oczy.
Ból
pojawił się zupełnie niespodziewanie.
Zupełnie
zapomniał, że spada w pozycji poziomej, przecież gdyby skoczył na główkę lub
chociaż na nogi, to po prostu wbiłby się w wodę jak rzucony z góry kamień i
zanurkował. Tymczasem pierwszy kontakt z lodowatą wodą okazał się na tyle
silny, że poczuł jak pękają mu żebra. Impet z jakim uderzył w taflę rzeki
ścisnął jego płuca niczym gąbkę. Alex wypuścił z siebie całe powietrze i zanim
zdążył jeszcze raz posmakować życiodajnego tlenu jakaś niewidzialna siła
pociągnęła go w dół. Nawet nie miał sił by walczyć, spróbował wypłynąć na
powierzchnię, jednak tylko bezskutecznie miotał rękami osłabionymi potężnym
uderzeniem. Płuca zaczęły domagać się kolejnej dawki powietrza, niedotleniony
organizm zaczął się buntować i Alex czuł jak zmęczone mięśnie odmawiają mu
posłuszeństwa. Okropne kłucie w klatce piersiowej przerodziło się w ogień
boleśnie łaskoczący drogi oddechowe. Alex nie był już w stanie tego dłużej
wytrzymać. Ostatnie spojrzenie w kierunku coraz bardziej oddalającej się
powierzchni. Jego mózg ostatkiem sił wysyłał rozpaczliwe sygnały:
"tlen!", "oddychaj!".
Usta
otworzyły się same. Zachłysnął się okropnie lodowatą wodą, ale nie wypluł jej.
Wdech, potrzebny był mu wdech. Zimny strumień momentalnie ostudził płomienie
palące go od wewnątrz i dostał się do osłabionych płuc nadymając je do granic
możliwości. Alex szarpnął się kilka razy i znieruchomiał. Nim wyczerpany
organizm przestał zupełnie pracować, jego mózg wysłał ostatnią krótką myśl. To
nie koniec. To dopiero początek.
I
dopadła go Ciemność.
* * * * *
"Ubiegłej
nocy, tj. 12.02.2016r., zaginął Alex Brenner, trzydzieści dwa lata, szczupła
budowa ciała, brunet, krótkie włosy, ubrany prawdopodobnie w czarną skórzaną
kurtkę i jasne wytarte dżinsy. Osoby znające aktualne miejsce pobytu w/w lub
będące w posiadaniu jakichkolwiek informacji mogących ułatwić jego odnalezienie
proszone są o niezwłoczny kontakt z najbliższym posterunkiem policji." -
obok krótkiej notatki w lokalnej prasie widniało zdjęcie dosyć przystojnego
młodego mężczyzny o niezwykle zmęczonym spojrzeniu starego, doświadczonego
życiem człowieka, tak bardzo niepasującym do jego wieku jak szeroki, bezzębny
uśmiech do portretu Giocondy. Zwykły, szary obywatel, ledwie dostrzegalny w
potoku biznesmenów, urzędników, ludzi interesu, nauczycieli, kelnerek,
robotników - przeciętny członek społecznego plebsu. Nic nieznaczący pionek,
wiecznie biegnący za tłumem, zawsze ten ostatni, lądujący gdzieś daleko na
szarym końcu.
Zwykły
pionek, który w dodatku sam wystawił się na strzał. Szach-mat! Koniec gry. Jak
zwykle, gdy tylko ktoś wychyla czubek głowy z szeregu. Gra skończona, czas
zejść z szachownicy życia.
* * * * *
Co
się ze mną stało?
Pamiętał,
że skoczył. Pamiętał, że rozmawiał z jakimś świrem, który usilnie próbował
wmówić mu, że przyszedł po to, aby zabrać go z tego świata. Mówił, że nazywa
się Kostuch...
Nie!
Przecież to tylko zły sen. Zwykły koszmar. Nic dziwnego z resztą, biorąc pod
uwagę, że zeszłej nocy zjadł jakąś starą pizzę popijając suche ciasto zimną
colą. Uchylił delikatnie powieki i momentalnie zrozumiał, że coś jest nie tak.
Dookoła
panowała ciemność. Czarna, nieprzenikniona, nieskazitelna ciemność. Nie widział
kompletnie nic, próbował obejrzeć swoją rękę z jakiejkolwiek odległości, ale
tylko pacnął się nią w czoło. Wtedy doznał kolejnego szoku. Ręka była zimna i
sztywna.
Co
to za miejsce, do cholery?
Spróbował
się podnieść, lecz kiedy tylko uniósł się by wstać, upadł z powrotem. Jego
ciało było zupełnie odrętwiałe.
-
Nie da rady.
-
Coś ty, silny jest. Dajmy mu jeszcze parę dni.
-
Stawiam, że dojdzie do siebie.
-
Nie ma szans.
Alex
poczuł jak włosy jeżą mu się na głowie i dreszcz przechodzi po plecach.
-
Kto tam jest? - Powiedział w pustkę.
Cisza.
Gdzieś
w oddali usłyszał szmery. Ktoś prowadził niezwykle ożywioną dyskusję.
-
Usłyszał nas?
-
Niemożliwe...
-
To dopiero pierwszy tydzień...
-
Jeszcze nikt...
Poczuł
jak kolejny dreszcz wędruje po całym jego ciele. Wtedy usłyszał znajomy głos.
-
Obudził się?
-
Tak.
-
Doskonale, chodźmy.
Słyszał
zbliżające się kroki trzech, czterech... Nie, pięciu postaci. W miarę jak się
zbliżali czuł coraz silniejszy odór zgnilizny i rozkładu. Coś lepkiego spadło
na jego ramię i podniosło go na nogi. Tutaj wyżej smród wydawał się być jeszcze
bardziej nieznośny.
Gdzieś
z wszechobecnego mroku wyłoniła się w końcu dziwna postać w czarnym płaszczu.
-
Witaj, przyjacielu. - Powiedział Kostuch z dziwnym uśmiechem na twarzy.
-
Gdzie... Gdzie ja jestem? - Otaczający ich smród otrzeźwił nieco Alexa.
Ktoś
obok zaśmiał się głośno. Znów ten przeszywający dreszcz...
-
Nie powiedziałeś mu, Kostuch? - Głos zwrócił się teraz w stronę Alexa. - Witaj,
chłopcze, w Kostnicy. Witaj w Dolinie Śmierci.
* * * * *
Cholera,
jak tu ciemno.
Choć
wzrok Alexa zdążył już się nieco przyzwyczaić do panujących wszędzie ciemności,
jego oczom wciąż ukazywały się ledwie zarysy Doliny Śmierci. Ten nowy,
zaskakująco mroczny świat przywodził mu w tej chwili na myśl szkic
średniowiecznego więzienia. Otoczony zewsząd zimnymi, kamiennymi murami
porośniętymi zieloną pleśnią słyszał od czasu do czasu cichy brzęk łańcuchów
uderzających raz po raz w kamienną posadzkę. Na gołych ścianach wisiały
ciężkie, mosiężne kajdany, miejscami zaś pięły się wysoko metalowe kraty
pokryte gdzieniegdzie rdzawym nalotem.
-
Jak tam, Młody? – usłyszał znany mu już ochrypły głos, od którego przechodziły
go ciarki.
Ciężka,
lepka dłoń poklepała go po ramieniu z taką siłą, że Alex mógłby przysiąc, że usłyszał
dźwięk niebezpiecznie trzeszczących kości. Syknął z bólu łapiąc się za niedawno
połamane żebra i odpowiedział:
-
Bywało lepiej.
-
Och, wybacz… - olbrzymia ręka natychmiast zniknęła z jego pleców. – A tak w
ogóle to jestem Mors.
-
Alex, miło mi.
Spróbował
uścisnąć wyciągniętą rękę, jednak ledwie zdołał dosięgnąć opuszkami do małego
palca grubości kiełbasy.
-
Wiesz – Alex uśmiechnął się do swoich myśli. – nie mogę Cię dokładnie zobaczyć,
ale z całą pewnością nie chciałbym cię spotkać w ciemnym zaułku.
Mors
zaśmiał się gorzko.
-
Niedługo odzyskasz wzrok, to kwestia przyzwyczajenia. A kiedy mnie zobaczysz,
będziesz błagał, żeby oślepnąć, wierz mi.
-
A tak właściwie to dlaczego nic nie widzę? – Alex przysunął swoje dłonie do
szeroko otwartych oczu. – Nie mogłem całkowicie stracić wzroku, bo dostrzegam
coś jakby… Kontury.
Na
dowód tego, że mówi prawdę narysował palcem w powietrzu zarys olbrzymiej postaci
stojącej przed nim.
Mors
milczał przez dłuższą chwilę zanim powiedział:
-
Ludzie widzą otaczający ich świat wyłącznie dzięki promieniom słońca. Nawet
kiedy słońce świeci na drugiej półkuli, nieliczne promienie przedostają się na
drugą stronę odbite od innych ciał niebieskich. – Tutaj spojrzał na Alexa z
miną profesora. – Stąd właśnie wrażenie zjawiska dnia i nocy. A tutaj gdzie
jesteśmy… No cóż, tutaj słońca nie ma. – dodał nieco ciszej. Ton jego głosu
wskazywał na to, że wyraźnie zmarkotniał.
Zapadła
bardzo niezręczna cisza. Alex rozejrzał się dookoła. Faktycznie – pomyślał –
jakby tak się nad tym głębiej zastanowić to dostrzegam zarysy ścian, osób,
przedmiotów, wszystkiego, nie ma tylko źródła światła. Obaj pogrążyli się w
zamyśleniu.
W
końcu Alex nie wytrzymał.
-
Więc gdzie tak właściwie znajduje się to „tutaj”? – rozpostarł szeroko ręce
wskazując na otaczające ich ściany.
-
Widzisz Alex, Dolina Śmierci to taki jakby… Jakby… - Mors urwał na chwilę i
zmarszczył czoło myśląc nad odpowiednim słowem. – Jakby pokój służbowy na
Ścieżce. No wiesz, dla tych, którzy przeprowadzają na drugą stronę. – dodał pospiesznie
widząc jego pytającą minę.
Alex
poczuł się jak humanista, któremu ktoś próbuje wyjaśnić jak banalnie proste
jest całkowanie.
-
Yyy, jakby pokój… Na czym?
-
Na Ścieżce. – powtórzył Mors.
-
Ścieżce dokąd?
Mors
zaśmiał się, jakby Alex zadał pytanie, na które odpowiedź zna przeciętny
dziesięciolatek.
-
Na drugą stronę oczywiście.
Alex
się zamyślił. Nic z tego nie rozumiał. Złapał się za głowę próbując odtworzyć w
pamięci wszystko co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku dni. Pamiętał jak
stał na moście. Jak puścił barierkę. Leciał w dół. Potem pojawił się on.
Rozmawiali w powietrzu. Potem wpadł do lodowatej wody. Wypuścił powietrze z
ust. Młócił wodę rękami, a potem wziął głęboki wdech…
Nie.
To niemożliwe.
-
Więc ja… - Alex nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa.
Mors
pokiwał głową jakby wiedział o czym właśnie myśli. Spojrzał Alexowi głęboko w
oczy, choć on sam nie mógł tego jeszcze dostrzec i położył mu swoją ogromną,
ciężką dłoń na ramieniu, a potem odezwał się tym ochrypłym, wzbudzającym
dreszcze głosem.
-
Tak. Nie żyjesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz