poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Sorry for party rocking.

Historia jak każda inna. Można by rzec: dzień powszedni przeciętnego studenta. W czwartkowy wieczór wrócił z hali, zmęczony, ale szczęśliwy. Wszedł do domu, puścił głośno muzykę, żeby wczuć się w rytm nocy i wziął chłodny prysznic.
Włożył sprane, wygodne dżinsy i najlepszą koszulę. Przetarł mokre włosy ręcznikiem - nie za mocno, na sucho wyglądają zawsze jakby włożył mokre palce do kontaktu, nałożył odrobinę żelu - nie za dużo, nie chce przecież wyglądać jak wytargany jeż. Teraz szybkie szczotkowanie zębów i kilka psiknięć ulubionych perfum. Znajome brzęczenie w prawej kieszeni spodni świadczyło, że chłopaki czekali już na dole. Jeszcze łyk zimnej coli i wybiegł z domu ubierając w locie kurtkę i krzycząc na odchodnym "wychodzębędęjakwrócęcześć".
- Co tak długo? Cukier z wodą mieszałeś?
- Nie, twoja mama prosiła, żebym nie przestawał.
Donośny śmiech poniósł się wzdłuż oświetlonej lampami ulicy. "Dzień bez docinki to dzień stracony" - to ich motto. Żaden z nich nigdy się o to nie dąsał, od zawsze wyznawali zasadę, że dystans do samego siebie jest podstawą sukcesu.
Droga do klubu nie dłużyła się. W dobrym towarzystwie wszystko dzieje się w przyspieszonym tempie. Wskazówki biegną po tarczy zegara jak szalone, a pozornie wolne tempo marszu w połączeniu z niekończącymi się dyskusjami w zadziwiający sposób zagina czasoprzestrzeń sprawiając, że pokonanie dowolnej ilości kilometrów każdorazowo kończy się stwierdzeniem: "jesteśmy już tutaj?". Stojąc już przed wejściem padło zaskakujące hasło dzisiejszego wieczoru.
- Ale panowie, dzisiaj nie pijemy.
- Tak, dzisiaj post.
- Nawet nie mam za co.
Weszli do środka.
- Witam panów, legitymacje studenckie są?
Krótka weryfikacja dokumentów, jednak wystarczająco długa by mogli przyjrzeć się trzyosobowemu komitetowi powitalnemu.
Bardzo ładnemu komitetowi.
- Cześć chłopaki, serdecznie zapraszamy do jednego z barów, dziś pierwsze sto osób dostaje talon na darmowe piwo lub colę.
Wszyscy trzej grzecznie odebrali prostokątne kartoniki z logo klubu i wielkim, drukowanym napisem "PIWO ZA FREE" i w tym samym czasie wybuchnęli gromkim śmiechem i udali się do szatni nie omieszkając zerkać dyskretnie na dziewczyny z upominkami dla pierwszych gości.
Łup. Łup. Łup.
Już ze schodów słychać było, że didżej powoli stara się rozgrzać wciąż ziejący pustkami parkiet. Jedynie dwie równie skąpo odziane, co obdarzone intelektem platynowe blondynki bujały się leniwie na środku, spoglądając zalotnie raz po raz na dwóch odpicowanych chłoptasiów, których najwyraźniej znacznie bardziej interesowała zawartość szybko opróżnianych butelek.
Znaleźli jedyną lożę bez rezerwacji i zajęli czym prędzej miejsca, dopóki w klubie nie było zbyt wielu osób. Jeden z nich podszedł do lady po zamówienie. Barman podszedł energicznie i rzucił krótko z uśmiechem:
- Co dla was?
- Trzy piwa.
Oddał lekko zmiętolone w dłoni talony, a barman z werwą zabrał się za nalewanie złocistego płynu. "Dzisiaj nie pijemy" pomyślał i uśmiechnął się sam do siebie. Nie lubi dużo pić, w zasadzie to alkohol nigdy nie był mu potrzebny do dobrej zabawy, ale w ich towarzystwie nawet piwo jakoś lepiej smakowało.
Barman postawił przed nim trzeci kufel. Pianka o grubości dwóch palców lekko wystawała poza krawędzie.
Idealnie.
Chwycił piwo w dłonie i ostrożnie rozdał chłopakom, żeby nie uronić ani kropli. Każdy podniósł swój kufel wysoko do góry, Atos, Portos i Aramis.
Trzej muszkieterowie dwudziestego pierwszego wieku.
- No, panowie, to za piękne panie!
Dźwięczny brzęk kufli przypieczętował toast.
W międzyczasie klub zaczynał się zapełniać. Karteczki z rezerwacjami znikały ze stołów, a w ich miejsce pojawiało się coraz to więcej kolorowych drinków a z każdej strony napływało coraz więcej roześmianych głosów.
Łup. Łup. Łup.
Kolejny oklepany utwór. Nawet nie ma po co wychodzić na parkiet.
Łup. Łup. Łup.
Na horyzoncie pojawiły się dwie pary nóg. Cholernie zgrabnych nóg.
Łup. Łup. Łup.
Kolejny łyk piwa zmusił oczy do powędrowania wyżej. A wyżej było tylko lepiej.
Łup. Łup. Łup.
- Panowie, zerknijcie na bar.
- No, no, masz gust.
- Normalnie to nie tańczę, ale chyba w tym wypadku zrobiłbym wyjątek.
- Bóg musiał mieć wyjątkowo dobry dzień jak tworzył takie cuda.
- I wyjątkowo dobry humor jak tworzył ciebie.
Głośny rechot prześlizgnął się między kolejnymi bitami aż do pobliskiego baru, do którego kierowały się trzy pary roześmianych oczu. Jedna z dziewczyn obróciła się i zmierzyła go wzrokiem.
Oczy zwęziły mu się w szparki, a potem rozwarły szeroko, zupełnie tak jak jego zdziwione usta.
- Ewa?!
Wstał niezgrabnie i przytulił dawno niewidzianą znajomą.
Pozostała dwójka siedząca w loży zrobiła dokładnie takie same miny.
- Cześć, jestem Gosia. - usłyszał gdzieś obok. To druga z dziewczyn właśnie witała się z pozostałymi.
- Możemy się dosiąść?
Nigdy wcześniej wszyscy trzej nie byli tak zgodni.
Didżej najwyraźniej zrozumiał, że pusty parkiet nie jest już wynikiem ani braku gości, ani alkoholu, lecz jakości puszczanej przez niego muzyki. Bezpłciowa łupanina ustąpiła wreszcie nieco gorętszym rytmom, co zaowocowało natychmiastowym wysypem mniej i bardziej utalentowanych tancerzy.
Cała piątka jak na zawołanie zaczęła kołysać się do rytmu.
- Słuchajcie dziewczyny, parkiet nas przypadkiem nie woła?
- Jasne, tylko skończymy piwo.
Chłopaki bez chwili zastanowienia pomogli koleżankom w potrzebie.
- Ja zostanę, przypilnuję loży. - powiedział ten, który nie tańczy. "Twoja strata", pomyślał.
Pozostała czwórka ruszyła żwawo w kierunku wszędobylskich laserów, migawek, kolorowych świateł i mrygających stroboskopów i rzucili się w wir tańca.
Istne szaleństwo.
Parkiet cały się trząsł od tłustych bitów rzucanych zza konsoli, dziewczyny wiły się niczym wyjątkowo piękne węże, a faceci stawali na głowie, by zwrócić na siebie ich uwagę. Błysk świateł, ich partnerki hipnotyzowały ruchem bioder, krótkie przejście do następnego utworu i już dziewczyny wirowały jak szalone, obracane wprawnymi rękami. Czas, jak na złość, miast stanąć w miejscu zaczął niemiłosiernie przyspieszać.
- Późno już, musimy zaraz uciekać...
Udali, że nie dosłyszeli.
Jeszcze jeden utwór. I jeszcze jeden. Nie, tego nie możemy sobie odpuścić. Jeszcze pół.
Odpuścili. Nogi wykończone wcześniej ponadgodzinnym treningiem dawały jasno do zrozumienia, że długo nie wytrzymają takiego tempa.
- Uff, dawno się tak nie bawiłem... W przyszłym tygodniu trzeba będzie to koniecznie powtórzyć! - powiedział i otarł ręką spocone czoło.
- Jasne!
Wymienili się numerami. Dziewczyny wstały, pożegnały się i ruszyły w kierunku wyjścia, odprowadzane wieloma parami oczu.
- Łoł. - serce wciąż łomotało w jego piersi jak oszalałe, wybijając rytm piosenki, do której jeszcze przed paroma minutami uprawiał pląsy z najbardziej utalentowaną tanecznie dziewczyną jaką do tej pory miał przyjemność poznać. "Zabójczo uroczą dziewczyną", dodał w myślach.
- Dokładnie. Łoł. - przytaknął drugi. Po jego minie widać było, że pomyślał dokładnie o tym samym.
Trzeci z muszkieterów przytaknął donośnym chrapnięciem, niestrudzenie dzierżąc w dłoni opróżniony do połowy szklany oręż.