czwartek, 21 lipca 2011

"A wówczas pozdrowił Śmierć jak starego przyjaciela i poszedł za nią z ochotą...

...i razem, jako równi sobie, odeszli z tego świata." Tymi oto słowy kończy się jedna z baśni barda Beedle'a - Andersena świata czarodziejów. Baśń opowiadająca historię trzech braci, przodków najpopularniejszego czarodzieja XXI wieku, również pośród mugoli - Harrego Pottera.


W nocy z 14. na 15. lipca miałem okazję zobaczyć przedpremierowy pokaz ostatniej już ekranizacji przygód młodego adepta magii, wraz z którym dorastało wielu moich rówieśników i cieszę się, bo nie spotkał mnie zawód. Film jest naprawdę świetny, akcja jest wartka, szybka, dynamiczna, a większość scen naszpikowana pięknymi efektami specjalnymi. Nie brakuje też różnych smaczków, takich jak na przykład profesor McGonagall wykrzykująca w kierunku kamiennych posągów zaklęcie "Piertotum Locomotor! Brońcie murów Hogwartu, spełnijcie swoją powinność wobec szkoły!" po czym dodająca z uśmiechem na twarzy "zawsze chciałam użyć tego zaklęcia". Film został ponadto tak skonstruowany, że nie sposób oderwać od niego wzroku, bo niemalże przez cały czas coś się dzieje. Jeśli wybieracie się do kina, to lojalnie ostrzegam - spożywanie napojów w dużych ilościach jest stanowczo niewskazane, bo czeka Was niespełna 2,5 godziny z oczami wlepionymi w ekran, żeby nie stracić ani jednej sceny.


Najsłabszym punktem całego filmu tak nasyconego miłymi dla oka efektami jest moim zdaniem, o ironio... Technologia 3D. Byłem w kinie już dwukrotnie, raz na wersji z napisami na pokazie przedpremierowym, drugi na wersji z dubbingiem, aby posłuchać głosów, które towarzyszyły moim ulubionym postaciom przez ostatnich kilka lat. Za drugim razem pozwoliłem sobie na kilkukrotne zdjęcie niewygodnych okularów i dałem nieco odpocząć oczom. Obejrzałem tak na dobrą sprawę niemal połowę filmu bez okularów i ku mojemu niezadowoleniu stwierdziłem, że niewiele się zmieniło. Gdyby nie fakt, że obraz był nieco rozmyty, nie zauważyłbym praktycznie żadnej różnicy. Żałuję, że w Szczecinie nie pojawiła się stara dobra wersja analogowa. Bądźmy szczerzy - efekty 3D w polskich kinach są na bardzo miernym poziomie, a nawet pokusiłbym się o użycie słowa "niskim". Większość filmów opatrzonych dzisiaj wielkim, grubym "3D" to tylko dodatkowe parę złotych za bilet, żeby posiedzieć przez 2 godziny w brudnych od tłustych palców, słabo wyprofilowanych okularach mających zapewnić nam wrażenie bliskości przedstawianego na ekranie świata. Idea jest świetna, ale wciąż niedopracowana.


Zastanawiacie się pewnie skąd tutaj cytat z "Baśni o Trzech Braciach". Nie jestem może ogromnym fanem Harrego Pottera, ale książki J.K. Rowling pochłonęły mnie na tyle, że wszystkie tomy pochłonąłem najpóźniej trzeciego dnia od daty wydania w Polsce i nadal z chęcią po nie sięgam w wolnych chwilach. To w moim wykonaniu naprawdę nie lada wyczyn, a udało mi się to powtórzyć chyba jedynie z wiedźmińskim pięcioksięgiem (uzupełnionym o dwa zbiory opowiadań) autorstwa polskiego mistrza literatury fantastycznej - Andrzeja Sapkowskiego. Cóż, tak się szczęśliwie złożyło, że pierwszy tom całej serii bestsellerów pióra pani Rowling pojawił się w Polsce w momencie kiedy sam byłem mniej więcej w wieku głównego bohatera. Ten pozornie nieistotny fakt sprawił, że zarówno ja, jak i tysiące moich rówieśników dorastaliśmy razem z tym młodym czarodziejem, dzieląc z nim jego smutki, rozterki i powody do szczęścia tak często podobne do naszych własnych. Nie, nie mówię tu o tym, że ktoś stracił rodziców w wyniku okrutnego morderstwa, czy musiał walczyć z siłami zła... Nie, tu chodzi o zwykłe wydarzenia towarzyszące okresowi dojrzewania: nowa szkoła, przyjaciele, wrogowie, konkursy, ważne egzaminy, pierwsza miłość, szalona zazdrość... To wszystko co z biegiem czasu przeżywaliśmy sami, obserwowaliśmy równocześnie z perspektywy trzeciej osoby, rozumiejąc doskonale uczucia targające bohaterami książki. Niestety ani wcześniejsze, ani późniejsze pokolenia nie zrozumieją co czuły te wszystkie dzieciaki zaczytując się do późnych godzin nocnych w fantastycznych przygodach młodego czarodzieja.


Nic więc dziwnego, że ostatnia część sagi wzbudziła tak ogromne poruszenie choćby w społeczności internetowej. Gdzie się nie obejrzysz, tam wzmianki o ostatecznej bitwie, o biednym Severusie, o różdżkach, smokach, pelerynach, patronusach, a slogan "It all ends 15.07." zajmuje obecnie chyba 20% wszystkich powierzchni reklamowych. Muszę jednak przyznać, że chociaż ostatnią część po raz pierwszy przeczytałem już ze 3 lata temu i znam wydarzenia niemalże scena po scenie, to idąc teraz do kina poczułem już drugi raz, że coś się kończy. Tak, dla mnie coś się zakończyło, zamknięta została wspaniała historia, a ostatnia scena filmu wykonana w iście hollywoodzkim stylu przyprawiła mnie o niezwykle melancholijny nastrój, jakże podobny do tego, który towarzyszył mi przy ostatnich rozdziałach książki.


Jedno jest pewne - Harry Potter to pozycja ponadczasowa i jestem święcie przekonany, że za kilka lat kolejne wydania trafią na sklepowe półki, żeby cieszyć serca i rozwijać wyobraźnię kolejnych pokoleń. Nie omieszkam też w przyszłości podsunąć Kamienia Filozoficznego swoim dzieciom kiedy będą miały... Bo ja wiem? Po 11 lat.


A tymczasem idę zagłębić się spowrotem w lekturze. Za chwilę zostaną wybrani reprezentanci szkół w Turnieju Trójmagicznym.


Accio, książka.

sobota, 2 lipca 2011

Po burzy zawsze wychodzi słońce.

Matka Natura jest nieugięta. Choćby lało przez tydzień jak z cebra, choćby pioruny strzelały dookoła a porywisty wiatr łamał drzewa - prędzej czy później wszystko cichnie, a zza ciemnych, deszczowych chmur nieśmiało wyłaniają się złociste promienie cieplutkiego słońca. Kiedy zaś ciemnoszare obłoki odpłyną za horyzont, po błękitnym niebie pnie się kolorowa tęcza, której zjawiskowość pozwala zapomnieć o głębokich kałużach i połamanych drzewach.

Podobnie sprawa ma się w relacjach między ludźmi. Kłótnie zawsze były, są i niewątpliwie będą. Są nieodłączną częścią zwykłych znajomości, przyjaźni, a przede wszystkim... Związków. Tak, nie znam chyba żadnej pary, która nigdy by się o nic nie pokłóciła, ciesząc się nieprzerwanym niczym szczęściem. A nawet gdyby taka istniała, to czy tak naprawdę byłaby w czymkolwiek lepsza od tej dwójki, która czasem się poprztyka, a raz na jakiś dłuższy czas przeżyje kilkudniową emocjonalną wojnę? Pewnie wiele osób nie zgodzi się ze mną, ale moim zdaniem w niczym. Ba! Śmiem twierdzić, że tę drugą parę łączą znacznie zdrowsze relacje. Związek, w którym nie ma kłótni, sprzeczek, krzyku i łez to związek idealny. A związki idealne nie istnieją, w każdym razie na pewno nie długo.

Nawiasem mówiąc, czy naprawdę ludzie potrzebują ideału? Ideały są... Nie, nie są nudne, bo to by kolidowało z naturą ich idealności. Są za to przewidywalne. Naturalnie w Waszym pojęciu ideału może zawierać się cecha "nieprzewidywalności", ale, o ironio, to już czyni go poniekąd przewidywalnym. Każdy z nas zna swój ideał pod każdym względem, bo sam go kreuje, więc tak na dobrą sprawę nigdy by nas niczym nie zaskoczył. A ludzie lubią być zaskakiwani. No, ale odbiegłem nieco od tematu.

Dlaczego związki bez kłótni są gorsze? Możecie się ze mną nie zgodzić, ale myślę, że takie na dłuższą metę są męczące. Wyobraźcie sobie Jego i Ją, którzy we wszystkim się ze sobą zgadzają, nigdy nie mają do siebie o nic pretensji, wiecznie razem, uśmiechnięci, pełni miłości i wzajemnego zrozumienia... Piękne, co? Tylko zbyt słodkie. Z doświadczenia wiem, że nadmiar cukierkowatości jest częstą przyczyną popadania w rutynę, nudy, a czasem naprawdę doprowadza do szału. W skrajnych przypadkach jedna ze stron ostatecznie przestaje doceniać to co ma, ponieważ... Ma tego na kopy i jest świadoma tego, że nikt jej tego nie zabierze. Czy w takim razie kłótnie i sprzeczki są lepsze? Jeśli są odpowiednio rozwiązane - to jak najbardziej. Miałem ostatnio okazję przekonać się jak wiele dobrego mogą dać tak negatywne emocje. Przede wszystkim takie chwile pozwalają nam odczuć jak bardzo obojgu na sobie zależy. Człowiek, który się pokłóci z bardzo ważną dla siebie osobą jest w stanie robić niestworzone rzeczy, żeby tylko to naprawić. Przy okazji to świetna szansa na wyrzucenie z siebie wszystkiego co nas boli, a takie chwile są potrzebne, bo duszenie pewnych spraw gdzieś głęboko w środku jest niezwykle męczące... Nie wspomnę już nawet o tym jak fantastycznie jest się później pogodzić. Tak naprawdę ciężko jest wyjaśnić to uczucie, ale na pewno część z Was je zna... Kiedy po naprawdę ciężkiej awanturze czuliście, że każdy krzyk i każda wylana łza tylko Was do siebie bardziej zbliżyła. TO jest piękne. Nie para, która patrzy sobie w oczy, trzyma się za rączki i uważa, żeby niczym sobie nie pobrudzić swojej pięknej, nieskazitelnej miłości, a ta, która stoczy między sobą zażartą walkę po to, by później wspólnie lizać rany.

Kłótnia to orzeźwiający kubeł zimnej wody na twarz w ciepły, letni poranek. Na początku ogarnie Was bezgraniczna złość, bo ktoś Was obudził, która później ustąpi miejsca wdzięczności za to, że czujecie się teraz tak rześko. Co jednak jeśli ktoś pęknie i nie wytrzyma napięcia? No cóż... Takie sprzeczki to również dobre sprawdziany na wytrzymałość związku. Jeśli łączy Was coś naprawdę wielkiego i pięknego, to dacie radę największym problemom, jeśli zaś okaże się, że zabrakło uczucia, to najgłupsza pierdoła będzie doskonałym usprawiedliwieniem dla czyjejś kapitulacji.
Ty na szczęście radzisz sobie z najgorszymi. <3


Uwielbiam zapach Twojej skóry o poranku. <3