Cześć!
Dawno, oj baaaardzo dawno nic nie publikowałem. Czas najwyższy to zmienić. Przez długi czas nie mogłem się zebrać do napisania nowego opowiadania, jednak ostatnio dostałem zastrzyk motywacji i coś tam powoli rodzi się w tej małej główce, więc myślę, że niedługo możecie spodziewać się nowego posta. Tyle tytułem wstępu. Poniższy tekst dedykuję Eve Tee - byłaś mi muzą kiedy go pisałem, z resztą geneza powstania tego opowiadania ściśle się wiąże z Twoją osobą, za co serdecznie Ci dziękuję.
Miłej lektury!
W pierwszej linii
-
Mmmm... Uwielbiam zapach smaru o poranku. - powiedział sierżant Rybski, z
wyglądu przypominający w tej chwili górnika, który dopiero co skończył
dwunastogodzinną zmianę. - Mogli nam dać wiadro wu de czterdzieści zamiast tego
gówna i też wieża przestałaby tak kurewsko piszczeć.
- Fakt, brzmi jak moja stara jak się... - kierowca, który
wydłubywał metalowym prętem resztki ziemi i trawy z zębatek gąsienic rozejrzał
się niespokojnie, czy dowódca nie zmierza w ich kierunku. Nie cierpi, gdy jego
załoga niepotrzebnie rzuca mięsem, a kapral Słowik nie miał zamiaru znowu
pompować w pełnym rynsztunku. - ... no, wiecie kiedy.
BRZDĘK
- Kurwa! - z wnętrza czołgu dobiegł ich głośny, choć
stłumiony krzyk mechanika zaraz po metalicznym dźwięku upuszczanego klucza. -
Kurwa mać! No do chuja! Dziwka ani drgnie!
Właz dowódcy otworzył się z impetem i wyłoniła się z niego
błyszcząca od potu łysina sierżanta Skarzyckiego. "Złota rączka", jak
wołają na niego pieszczotliwie koledzy z dywizji, podciągnął się do góry i
usiadł rozkładając nogi w taki sposób, że między nimi sterczała teraz potężna
lufa typu ZiS-S-53, kaliber 85 mm. Zupełnie jak na ironię, bo krążyły pogłoski,
że od kiedy Skarzycki zaczął ostry trening na siłowni, wspomagany licznymi
suplementami, zyskał kilka centymetrów w bicepsie, które najwyraźniej
przeniosły się z innego, bardzo istotnego mięśnia. Jak to mówią, karma to
dziwka.
Rączka sięgnął do tylnej kieszeni munduru i wyciągnął paczkę
jagodowych Lucky Strike'ów. Sprawnym ruchem wyciągnął ustami jednego papierosa
i odpalił wyszperaną z innej kieszeni zapalniczką.
- Który taki, kurwa, mądry podokręcał śruby przy skrzyni
biegów do oporu? Bo zaraz będzie je odkręcać zębami, Bóg mi świadkiem. Suki się
zapiekły i teraz ni chuja tego nie ruszysz. - obłoczki jasnego dymu wylatywały
z jego ust po każdym wypowiedzianym półgębkiem słowie.
- Nie gorączkuj się tak, Rąsia, bo ci żyłka pęknie, a tego
byśmy nie chcieli. - Rybski wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale szybko spoważniał.
- I pohamuj trochę tę niewyparzoną gębę, bo jak szefostwo wpadnie, to wszyscy
będziemy przez Ciebie dymać z mordami w tym pieprzonym błocie... Ej! Ostrożnie
z tym!
Rączka wyciągnął końcówkę papierosa z ust, pstryknął palcami
i strzelił petem w kierunku upapranego smarem kolegi. - Ja Ci zaraz dam, kurwa,
ostrożnie. Jak niby mam naprawić to kurestwo jak za chuja tego nie odkrę...
Rączka natychmiast zamilkł, gdy przypadkiem zetknął się
spojrzeniami z postacią wyłaniającą się zza drzew.
- Oj, Skarzycki... - kapitan Trzebińska wolnym, zdecydowanym
krokiem zmierzała w ich kierunku, grożąc palcem w powietrzu. - Ileście mięsa do
tej tłustej gęby napchali, że tak nim szastacie na prawo i lewo?
Sierżant nic nie odpowiedział. Zerwał się jak oparzony i
stanął na baczność, unikając wzroku swego dowódcy, pokorny niczym baranek.
Zabawna sytuacja, potężny, stukilowy mężczyzna stał teraz przełykając głośno
ślinę przed o dwie głowy niższą od niego, drobniutką przełożoną niczym mały
urwis zrugany właśnie przez swoją matkę za pałę z kartkówki.
Tak, kapitan Trzebińska była prawdziwą królową pozorów.
Maleńka, o urodzie słodkiej dwudziestolatki, pełna wdzięku i seksapilu, siała
postrach nie tylko wśród zwykłych szeregowych, lecz również u wyższych stopniem
weteranów. Urodzony taktyk i prawdziwy demon wojny zaszczepiony w tym drobnym
ciele zwiódł już niejednego oficera polowego. Żaden rekrut nie był w stanie
wytrzymać jej spojrzenia dłużej niż dziesięć sekund. Co odważniejsi potrafili w
jej obecności nie spocić się jak po całym dniu manewrów, a nieliczni o żelaznej
psychice i z jajami ze stali pozwalali sobie nawet nazywać ją między sobą
"Napoleonem z cyckami", ale tylko szeptem i gdy nikogo innego nie
było w pobliżu. Tak, kto zadarł z Trzebińską mógł być pewien, że gorzko tego
pożałuje, a "ścieżka zdrowia" będzie mu się wydawać czułym masażem w
spa.
- To jak Skarzycki? - słodki głosik niósł się cicho po
polanie, bo cała załoga czekała teraz w napięciu patrząc jak kolega dostaje
naganę. - Dużo tego mięska zeżarliście? Bo wasze dzikie wrzaski słychać aż tam,
w ostatnim pułku, a i pewnie wróg za rzeką słyszał jaka to słowna samowolka
panuje w Wojsku Polskim. A wiecie, że za dużo mięsa to nadmiar kalorii? Ale nic
się nie martwcie, Skarzycki, zaraz wszystko spalicie.
- Tak jest, kapitanie.
- Na glebę i lecicie stówkę. Ale nie, nie, nie, Skarzycki! -
Sierżant zatrzymał się w połowie czwartej pompki i spojrzał pytająco w górę. -
To są ćwiczenia dla pedałków w rurkach, a wy jesteście wojsko, a nie jakieś
homo-niewiadomo, mam rację? Wojskowe róbcie.
Rączka krzyknął "tak jest!" i wrócił do pozycji
początkowej i zaczął żwawo pracować potężnymi rękami, wieńcząc każdą pompkę
głośnym odliczaniem. "Mogło być gorzej..." - pomyślał.
Teraz kapitan Trzebińska spojrzała na resztę swojej załogi.
- A wy co się tak gapicie? Nie macie nic do roboty? Musztry
wam mało, dziewczęta? Do konserwacji pojazdu, ale już!
Żołnierze rozbiegli się w mgnieniu oka i każdy zabrał się z
werwą do porzuconych przed chwilą obowiązków. Kapitan wiedziała jak zmotywować
swoich chłopców do pracy. Już po chwili słychać było odgłos szorowania blachy i
dzwoniących uderzeń metalu o metal. W tle słychać było jeszcze Skarzyckiego
wieńczącego każdą kolejną pompkę głośnym słowem: "Moja... Dziewiąta...
Prawdziwa... Pompka... Wojskowa... Moja... Dziesiąta..."
* * *
-
Maszyna gotowa, Kapitanie! - Skarzycki wyprężył się jak struna przed swoim
dowódcą i zasalutował.
Istotnie, zdobyczny rosyjski T-34-85 prezentował się niczym
muzealny eksponat, czysty, pomalowany w letnie barwy maskujące. Dwa odcienie
zieleni - ciemnej i jasnej - mieszały się ze sobą w fantazyjnych wzorach,
zapewniając całkiem przyzwoity kamuflaż w lesie. Doskonały na stworzenie
zasadzki. Idealny do dzisiejszej operacji.
* * *
Poranek
był dosyć chłodny, szczególnie jak na połowę czerwca. Tuż przed piątą słońce leniwie
wyjrzało spod kołderki widnokręgu, jakby zupełnie nie chciało mu się wstawać,
chowało posklejane wciąż promyczki mrucząc cicho "jeszcze pięć minut,
mamo". Matka natura była jednak nieugięta, las ożywał raz po raz kołysząc
się w rytm szumu wiatru, gdzieś nieopodal słychać było stukanie dzięcioła, z
innej zaś strony rozlegał się rechot żab.
Trzy
pary gąsienic stały w rzędzie w głębi tego lasu, potężne dwunastocylindrowe
silniki dawały o sobie znać cichymi pomrukami, a załoganci czekali w skupieniu
na sygnał do ataku.
"Wilki 2, Wilki 2, tu Orzeł, odbiór. Konwój nadjeżdża,
będzie u was za pięć minut." - dobiegł ich męski głos z radia, przerywany
licznymi szumami tła.
- Przyjęliśmy, bez odbioru. - kapitan Trzebińska ani przez
chwilę nie dała po sobie poznać jak bardzo jest zdenerwowana. Tyle zależało od
przejęcia tego konwoju... - Słyszeliście chłopcy? Na mój sygnał, ruszamy.
I zaczęła odliczać kolejne minuty na zegarku. Zgodnie z
wcześniejszymi ustaleniami potrzebowali dokładnie półtorej minuty, aby dojechać
do głównej ścieżki, do miejsca gdzie mieli zaskoczyć niemiecki konwój pancerny,
który składać się miał z trzech czołgów, prawdopodobnie lekkich Panter, dwóch
ciężarówek pełnych piechoty i, co najważniejsze, wozu opancerzonego, w którym
to przewożono zespół polskich techników. Plotki głosiły, że udało im się
opracować maszynę szyfrującą, przy której Enigma wydawałaby się dziecinną
zabawką. Ludzie odpowiedzialni za przygotowanie tej akcji zaprzeczają istnieniu
jakiejkolwiek maszyny, lecz mimo tego kapitan Trzebińskiej wydawało się to
podejrzane, by ryzykować przejmowanie zwykłych jeńców w tak niekorzystnym dla
nich położeniu.
- Dlaczego musimy tyle czekać? - Skarzycki siedzący po
turecku przy stanowisku celowniczego, bawił się pociskiem przeciwpancernym, niczym
ojciec podrzucający swoje dziecko do góry. - mamy przecież przewagę, po drugiej
stronie przejazdu stoją pierwsze Wilki, jakbyśmy tak wyjechali teraz na nich od
frontu, to te esesmańskie gnojki pozdychałyby z samego strachu.
- Aleś Ty głupi, Skarzycki... - sierżant Rybski złapał się
za głowę z miną wyrażającą kompletne zażenowanie. - Czy Ty kiedykolwiek
słyszałeś o czymś takim jak "taktyka"? Po kiego mamy wyjeżdżać im pod
lufy, skoro możemy wziąć ich z zaskoczenia? Poza tym wyjeżdżając frontalnie
narażamy się na bezsensowne straty i uszkodzenia, a tak możemy skończyć całą
operację i z Twojej pustej, łysej głowy ani jeden włos nie spa...
- Koniec tych pogaduszek. - kapitan Trzebińska schowała
zegarek do kieszeni i ustawiła się przy włazie dowódcy. Wyciągnęła słuchawkę
radia i wydała rozkaz. - Ruszamy.
* * *
Leśna
ścieżka ciągnęła się delikatnym zygzakiem wzdłuż rzędów wysokich świerków.
Nocna ulewa sprawiła, że zwykle względnie ubity grunt zamienił się w pokłady
zdradliwego bagna. O ile zestawy potężnych gąsienic pokonywały je bez trudu, o
tyle ciężarówki dociążone dwoma tuzinami obładowanych ciężkim sprzętem
żołnierzy miały czasem nie lada problem. Mimo szerokich, terenowych opon, co
jakiś czas wstrzymywały konwój na kilkanaście sekund, próbując wyślizgnąć się z
lepkich macek głębokiego błota. Jeszcze te przeklęte czołgi… Na całym świecie
mówi się, że niemiecki Ordnung to
prawdziwa potęga, a tu masz – kiedy trzeba bezpiecznie przewieźć tak cholernie
cenny ładunek, to tu silnik szwankuje, ten się dławi, a w innym nie działa
radiostacja… Szczęście, że w jednostce zostały dwa Tygrysy, co prawda nie są
tak szybkie jak zwiadowcze Pantery, ale jak się okazuje dzisiaj to nie
mobilność jest tak potrzebna, lecz niezawodność. A Tygrysy jeszcze nigdy nie
zawiodły.
* * *
- Kurwa
mać… Jebane w dupę Tygrysy… - Skarzycki spoglądał przez wizjer celowniczego. –
Orzeł mówił o Panterkach. Dajcie mi tu tego pieprzonego zwiadowcę, to mu
wszystkie piórka z dupy…
Kapitan Trzebińska rzuciła w jego stronę bardzo wymowne
spojrzenie, po czym sama spojrzała przez wizjer. Zasadniczo to facet utrafił w
sedno. Z ciężkimi czołgami nie ma żartów, jeden błąd i możemy od razu kopać
sobie doły.
- Ładujcie odłamkowy, Skarzycki. – sierżant wyglądał jakby
nie był przekonany co do słuszności wydanego rozkazu, tym bardziej, że wciąż
patrzył z lekkim niedowierzaniem w jej kierunku mrucząc „ale, Tygrysy…” –
Odłamkowy powiedziałam! Najpierw zlikwidujemy ciężarówki, nie wiadomo co
dokładnie tam wiozą, ale jeśli to zlekceważymy, może to nie czołgami będziemy
musieli się martwić. Tak, tak, wiem Skarzycki! Tygrysy, nie Pantery! Też mi to
nie jest na rękę, ale weźcie się w garść! Mam pomysł, ale musicie się skupić.
Tygrys czy Pantera, wielkie mi halo. I to kot, i tamto kot, a my jesteśmy
Wilki. Wilki nie boją się kotów.
* * *
Konwój
wlókł się niemiłosiernie wolno… Kierowca jadącego na końcu Tygrysa zastanawiał
się ile to jeszcze potrwa. Dziś rano zaspał i nie zdążył załatwić potrzeby, a
wyruszali punktualnie o pół do piątej. Dojechanie na miejsce powinno zająć im
nie więcej niż trzy, może cztery godziny, więc uznał, że jakoś wytrzyma. W
takim tempie jednak obawiał się, że będzie musiał wyskoczyć na chwilę w
pobliskie drzewa. Z resztą, te pieprzone ciężarówki tak się wloką, że nie
odjechaliby nawet na sto metrów, a byłoby po sprawie…
- Scheiße! –
krzyknął, gdy usłyszał głośny huk po swojej lewej, a po chwili jadącą przed nim
ciężarówkę pochłonęła potężna eksplozja. Poczuł, że zrobiło mu się
nieprzyjemnie miękko pod siedzeniem. Widział jak z płonącego pojazdu wyskakuje
kilku poparzonych żołnierzy wrzeszcząc wniebogłosy, chciał im pomóc, ale
widział, że już jest za późno. Nim ta myśl zdążyła do końca uformować się w
jego głowie, każdy padł na mokrą ziemię i przestał się ruszać. Gdyby nie drugi
huk wystrzału i grzechot poruszających się nieopodal gąsienic, pewnie
usłyszałby jeszcze ciche rzężenie kolegów próbujących wołać o pomoc: „Hilfe!”.
* * *
- Pal!
– krzyk pani Kapitan rozległ się wewnątrz czołgu. Skarzycki ustawił działo
niecały metr przed ciężarówką jadącą z tyłu, wiedział, że przy tej odległości
nim pocisk doleci, ciężarówka będzie mniej więcej na środku jego celownika.
Strzelanie do obiektów w ruchu to była specjalność „Rączki”, z odległości
trzystu metrów potrafił bez problemu ustrzelić pojazd jadący z prędkością 50
km/h, więc w obecnej sytuacji kierowca ciężarówki był bardziej bezbronny niż
tarcza na strzelnicy. Jednak nawet Skarzycki nie mógł się spodziewać, że
wystrzelony przez niego pocisk trafi dokładnie w zbiornik paliwa. Potężny
wybuch i wrzaski wybiegających z płonącego pojazdu żołnierzy zagłuszył huk
drugiego wystrzału z naprzeciwka.
Piechota z przedniej ciężarówki miała więcej szczęścia, bo pocisk trafił
dokładnie w pakę i zanim którykolwiek zorientował się, co oznacza nagły błysk i
uderzenie, było już po wszystkim.
- Słowik, naprzód! – kapitan Trzebińska obserwowała przez
wizjer jak wieża jednego z Tygrysów obraca się powoli w ich kierunku. –
Skarzycki, odłamkowy! Celujcie w gąsienice!
Kapral Słowik ruszył gwałtownie, co spowodowało, że Rybski
uderzył głową w pancerną blachę za swoimi plecami i gdyby nie hełm, niechybnie
by sobie ją rozwalił. Radiooperator syknął, ale nic nie powiedział, natychmiast
przekazał do pozostałych jednostek informację, że mają również wkroczyć do
akcji. Trzy ruskie maszyny ruszyły do natarcia strzelając raz po raz w
prostokątny czołg obracający się w ich kierunku, a trzy inne, dokładnie tak
samo pomalowane, wyjechały w tym samym czasie, celując już do drugiego czołgu.
Tygrysy wystrzeliły. Kapitan Trzebińska poczuła jak ziemia tuż obok nich
zadrgała gwałtownie pod wpływem potężnego uderzenia i natychmiast otarła pot z
czoła. Gdyby pocisk tego kalibru trafił w pancerz, z kaprala Słowika zostałaby
tylko mokra plama.
Skarzycki w międzyczasie zdążył wcisnąć pocisk do lufy,
zatrzasnął wieko i zaczął mierzyć w przednie koło gąsienicy. Dał sygnał do
gotowości krzycząc głośno: „jest!”.
- Pal!
Mimo tego, że pocisk nie trafił czysto, bo odbił nieco w
prawo, dźwięk grzechoczącego metalu upewnił załogę, że gąsienica została
zerwana. Teraz to była już tylko formalność. Unieruchomiony czołg był
kompletnie bezbronny, kiedy ze wszystkich stron ostrzeliwała go sfora Wilków.
Tygrys bez pazurów nie miał najmniejszych szans. Jego wieża obracała się w lewo
i w prawo, ale nie dość, że nie była w stanie skupić się na jednym celu, to
cały czas pojazd był ostrzeliwany. Wibrujący dźwięk miażdżonej blachy cały czas
brzęczał w ich uszach, aż w końcu czołg znieruchomiał zupełnie, właz u góry otworzył
się i zaczęli z niego wydobywać się spanikowani Niemcy.
Skarzycki już miał się przesiadać do stanowiska z karabinem
maszynowym, żeby udaremnić im ucieczkę, jednak w tym samym momencie rozległ się
kolejny wybuch, a po nim jeszcze następny i następny. Nim kapitan Trzebińska
zdążyła rozejrzeć się co się stało, ze słuchawki radiooperatora dał się słyszeć
głos dowódcy „Wilków 1”: „Trójka dostała! Amunicja!”
„O nie…” – pomyślała Trzebińska. – „Jeśli wszystko wybuchło, to wszyscy…” – ale nie pozwoliła tej myśli uformować się do końca. Nie teraz. Nie jest jeszcze bezpiecznie.
„O nie…” – pomyślała Trzebińska. – „Jeśli wszystko wybuchło, to wszyscy…” – ale nie pozwoliła tej myśli uformować się do końca. Nie teraz. Nie jest jeszcze bezpiecznie.
- Co tak oniemieliście?! - rozległ się jej wściekły głos. –
Biją naszych braci! Zniszczyć skurwiela!
Przekleństwo w ustach dowódcy podziałało na chłopców niczym
łyk dobrej, kilkunastoletniej whisky. Otrząsnęli się natychmiast i tym razem
zadziałali zupełnie automatycznie. Kapral Słowik ruszył łukiem okrążając drugi
czołg. Skarzycki, nie bawiąc się już w zrywanie gąsienic, od razu załadował
pocisk przeciwpancerny, starając się wycelować w najbardziej newralgiczne
punkty wrogiego pojazdu. Pozostałe Wilki oddaliły się nieco, tak aby uniknąć
kolejnych wystrzałów, bo umiejętności drugiego niemieckiego celowniczego
wskazywały na to, że nie stracił jeszcze zimnej krwi. Kolejne pociski
przelatywały mijając o włos swój cel. Tymczasem kolejna salwa rosyjskich dział
kilkukrotnie trafiła w tył wieży niemieckiego pojazdu i, zupełnie jak na
ironię, następna potężna eksplozja wyrwała w górę ogromną, kanciastą wieżę, a
ta niczym w scenie z jakiejś hollywoodzkiej produkcji, zawisła na chwilę w
górze, po czym spadła z hukiem rozbryzgując błoto ze ścieżki na wszystkie
strony.
Nagle wszystko ucichło. Z wielkiej dziury ziejącej z korpusu
drugiego Tygrysa wyłoniła się lufa niemieckiego karabinu owinięta kompletnie
ubrudzoną, ale bez wątpienia kiedyś białą szmatą.
- Nicht schießen! –
rozległo się wołanie z wnętrza czołgu. – Nicht
schießen!
Powoli pojawiła się najpierw jedna, potem druga ręka i
pierwszy żołnierz w niemieckim mundurze podciągnął się do góry z uniesionymi
rękoma w geście kapitulacji. Po chwili to samo zrobił jego towarzysz, lecz
zanim podniósł ręce do góry, pomógł wyjść rannemu koledze. Nikogo więcej nie
wyciągnięto ze środka.
Dopiero wtedy Skarzycki dopadł się do przygotowanego
wcześniej karabinu i natychmiast nacisnął spust. Strzelał seriami, a każda
trafiała w cel i po chwili wszystkie trzy postacie padły z wyrazem przerażenia
w oczach.
- Nyśt szisen? Ja wam, kurwy, dam nyśt szisen! Trzeba było,
szmatławce, nie szisać do Wilków!
Ostatnia seria z karabinu jeszcze długo dźwięczała im w
uszach, a echo wystrzałów niosło się przez ciągnące się w nieskończoność
sekundy. Dopiero kiedy nastała kompletna cisza, kapitan Trzebińska otworzyła
właz dowódcy i wysunęła się z czołgu.
Zeskoczyła na ziemię i ruszyła w kierunku nieostrzeliwanego
przez nikogo pojazdu. Kroki miała ciężkie, ale sama nie wiedziała czy to z
powodu lepiącego się do podeszw wojskowych butów błota, czy dlatego, że wciąż
była cała roztrzęsiona słysząc w głowie odgłos wybuchających pocisków i słowa,
które padły w radiostacji „Trójka
dostała!”.
Podeszła do tylnych drzwi „więźniarki”, przestrzeliła zamek
i otworzyła drzwi. Grupa przerażonych mężczyzn siedziała w równym rzędzie,
skuta kajdankami. Obok nich siedział niemiecki oficer, lecz najwyraźniej świadom
swojej sytuacji, nawet nie próbował sięgnąć do zapiętej kabury przy czarnym,
skórzanym pasie. Od razu podniósł ręce do góry i otworzył usta:
- Nicht schie…
Dwa szybkie strzały. W głowę i w pierś. Niemiec upadł w
kałużę własnej krwi. Jeden z uratowanych techników zgiął się w pół i obficie
zwymiotował. Kapitan Trzebińska podniosła do ust przenośne radio, wcisnęła
guzik i powiedziała: „Melduję wykonanie misji. Technicy cali i zdrowi. Bez
odbioru.”
- Chłopcy, wysiadka. – Powiedziała teraz do przerażonych
jeńców. – Już po wszystkim, jedziecie do domu.
Obróciła się i ruszyła w kierunku swojego czołgu, już nie
tak pięknego jak jeszcze kilka godzin temu. Teraz wyglądał groźnie. Porysowany
i ubabrany błotem faktycznie przypominał teraz nastroszonego wilka.
„Wracamy do domu.” – pomyślała kapitan Trzebińska, a po jej
ubrudzonym policzku przedarła się maleńka łza. – „Prawie wszyscy.”
Wojna to dziwka.