sobota, 14 maja 2011

Piątka dla Szybkiej Piątki

Gdzieś na piaskach ogromnej pustyni biegnie długa, prosta szosa. Zupełne pustkowie. Żar lejący się z nieba powoduje, że ziemia paruje wywołując tym samym efekt drżącego powietrza. W promieniu wielu mil nie widać żywej duszy, jedynie pojedyncze ziarenka parzącego w stopy piasku leniwie przetaczają się z jednej strony wąskiej jednopasmówki na drugą pod wpływem podmuchów gorącego powietrza. Nagle na horyzoncie pojawia się jakiś długi pojazd. Autobus. Po brudnych, zardzewiałych kratach w oknach i jednolitych pomarańczowych uniformach pasażerów można poznać, że to więźniarka. Dziesiątki niezwykle niebezpiecznych ludzi skazanych na długie lata pozbawienia wolności za wyjątkowo brutalne przestępstwa lub skuteczne unikanie odpowiedzialności za prowadzenie nielegalnych interesów. Wszyscy zamknięci na cztery spusty w jednym starym brudnym autobusie pędzącym przez wielką, bezludną piaskownicę. Żadnej obstawy, ani jednego radiowozu, tylko kierowca, który poza krótkofalowym radiem być może ma przy sobie służbowy pistolet kalibru 9mm z paroma nabojami w magazynku, nakaz ostrzeżenia napastnika i oddania strzału ostrzegawczego przed użyciem broni. Ale z drugiej strony - kto by chciał napadać na wóz pełen morderców, dilerów, sadystów i innych zwyrodnialców gotowych w każdej chwili poderżnąć ci gardło? Wielki karawan jest coraz bliżej, w oddali słychać już ryk potężnego silnika. Zbyt potężnego jak na tak stary, zdezelowany pojazd. Do głośnego pomruku szesnastocylindrowej bestii dołączyło równie przyjemne dla ucha wycie japońskich wydechów...

Wszyscy fani Szybkich i Wściekłych zapewne doskonale pamiętają tę scenę kończącą czwartą część serii oraz... Rozpoczynającą piątą. Tak, twórcy zdecydowali się w końcu na kontynuację, prawdę powiedziawszy, wszystkich trzech historii. Dobrze widzicie - trzech, nie czterech. Każdy kto widział wszystkie poprzednie części na pewno dostrzegł pewne zaburzenia w kolejności wydarzeń. Akcja Szybkiej Piątki dzieje się tuż po wydarzeniach przedstawionych w czwartej odsłonie, wciąż jednak to zapach palonej gumy przez tokijskich drifterów z trzeciej części chronologicznie plasuje się na ostatnim miejscu.

Sam tytuł "Fast Five" już wiele mówi nam o tym czego możemy się spodziewać po nowym dziecku Justina Lin'a. Oficjalne trailery tylko potwierdziły moje pełne nadziei przypuszczenia - w piątej części poza dwójką niedoścignionych kierowców, czyli Dominikiem Toretto (Vin Diesel) i Brianem O'Connerem (Paul Walker), pojawiają się ich starzy znajomi: wiecznie głodny i niezwykle wygadany kumpel z podwórka Briana, nasz stary znajomy z "dwójki" - Roman Pierce (Tyrese Gibson), najlepszy specjalista od wszystkiego co elektroniczne - Tej (Ludacris) oraz niczym niewyróżniający się z tłumu poza swoim zamiłowaniem do japońskich samochodów, driftingu i... chipsów - Han (Sung Kang). Ponadto do tej i tak już pokaźnej plejady bohaterów dołączą znany wszystkim z pierwszej części - Vince (Matt Schulze), siostra Doma i zarazem dziewczyna Briana - Mia Toretto (Jordana Brewster), a także nieco ukryta w cieniu bohaterka czwartej części - Gisele Harabo (Gal Gadot).

Już od pierwszych scen widać, że twórcy postawili wszystko na jedną kartę. Ten film nie ma praktycznie nic wspólnego z realizmem, co jednak doskonale rekompensują nam efektowne i pełne adrenaliny pościgi, wyśmienite samochody oraz piękne i gorące Rio de Janeiro. Co więcej, jak już napisałem wyżej, w najnowszej odsłonie Szybkich i Wściekłych dostaliśmy piękny prezent w postaci całej gamy ulubionych bohaterów ze wszystkich poprzednich części z nieśmiertelnym Dominikiem i Jego respektem do "familii" na czele. Niektórych być może zdziwi (a może ucieszy?) fakt, że niemal całkowicie zrezygnowano tym razem z typowych ulicznych wyścigów na rzecz dramatycznych ucieczek przed hordami radiowozów i ogromnego pojazdu opancerzonego, którym porusza się główny przeciwnik naszych bohaterów - Hobbs, w którego rolę wcielił się sam Dwayne "The Rock" Johnson. Kiedy tylko zobaczyłem pierwszą scenę z tą żywą legendą wrestlingu, jego biceps o grubości półtora mojego uda i lśniącą odznakę na pękającej w szwach koszulce, moja pierwsza myśl była niezwykle banalna - pojedynek Vin vs. Dwayne murowany. Jednak poza scenami bijatyk, ucieczek i strzelanin film obfituje również w świetne potyczki słowne głównych bohaterów, które często przyprawiały mnie o ból brzucha. Twórcy postarali się ponadto o całą gamę różnych smaczków dla prawdziwych fanów serii, które wywołują niezrozumiały dla "świeżaków" uśmiech na twarzy.

Suma sumarum, Szybka Piątka to moim zdaniem bardzo zgrabnie wykonane powiązanie poprzednich części w jedną dosyć logiczną całość. Nie był dla mnie żadnym zaskoczeniem fakt, że twórcy skupili się na efektach specjalnych kosztem realizmu, ale chwała im za to! W końcu to film akcji, a nie dokument kryminalny. Szybkie samochody, niewykonalne kradzieże, piękne kobiety i przystojni twardziele - to znak firmowy tej marki, a piąta część jest na to kolejnym dowodem. Jeśli szukacie pozycji, która będzie wymagać od Was skomplikowanych procesów myślowych i umiejętności dokładnego analizowania szczegółów - to ten film nie jest dla Was. To fantastyczny tytuł dla osób szukających dwóch godzin dobrej rozrywki, dużej dawki humoru i czystej akcji. A widzieliście kiedyś jak Vin Diesel uśmiecha się na myśl, że jego rodzina niedługo się powiększy? Nie? To warto zobaczyć!

piątek, 6 maja 2011

ADM 2011

Dni Młodych to jeden z nielicznych typowo chrześcijańskich eventów niezwiązanych stricte z Kościołem. To kilka dni, w trakcie których młodzież z całej archidiecezji ma nie tylko możliwość zjednoczenia się z Bogiem, lecz również rozwinięcia swoich umiejętności w wielu dziedzinach poprzez całą gamę interesujących warsztatów a także zawarcia wielu nowych znajomości. W programie poza modlitwami i warsztatami co roku trafiają się również takie atrakcje jak liczne koncerty takich zespołów jak Clerboyz czy Full Power Spirit. Oczywiście pod przykrywką świetnej zabawy zawsze kryje się nutka moralnego pouczenia lub modlitwy, jednak zawsze panuje tam fantastyczna atmosfera i dzieciaki wracają do domów z całą masą wspaniałych wspomnień. W tym oraz ubiegłym roku młodzież odwiedziła jakże urocze i czarujące miasteczko jakim jest Choszczno.


Niestety w zeszłym roku nie pojechałem na Dni Młodych ze względu na egzaminy maturalne, które rozpoczynały się tuż po powrocie z Choszczna. Jednak już wtedy obiecałem sobie, że drugi raz sobie nie odpuszczę i wiecie co? Ani trochę nie żałuję tej decyzji.

W tym roku pojechaliśmy w nieco okrojonym składzie, a byli to oprócz mnie: Monika, Kasia, Wiktoria, Marzena, Carlos, Mariusz, Loko oraz naturalnie ksiądz Kamil w roli opiekuna. Zabrakło niestety Pameli, Bożeny i Artura, ale towarzystwa dotrzymywała nam paczka z sąsiedniej parafii: Kamila, Ola, Kasia, Ania i Tomek. Przyznam się szczerze, że początki były dosyć trudne. Nowe twarze sprawiały wrażenie zupełnie niezainteresowanych współpracą z nami, a z przenikliwych spojrzeń osób z mojej grupy mogłem tylko wywnioskować, że ta niechęć działa w obie strony.

Pierwsza niemiła niespodzianka czekała na nas jeszcze na dworcu w Szczecinie. Kiedy cała grupa już się zebrała na peronie, ksiądz oznajmił nam, że nie jedzie z nami, bo musi załatwić jeszcze parę spraw i spotkamy się dopiero w Choszcznie. Razem z Mariuszem zostaliśmy wyznaczeni na tymczasowych opiekunów naszej grupy. Podróż na szczęście minęła wyjątkowo spokojnie, może poza jednym incydentem. Jak się okazało, Kamila nie miała podbitej legitymacji i przy kontroli biletów musiała zapłacić karę, co zaowocowało całą masą docinek przez całe Dni Młodych pod tytułem "każdy kto ma podbitą legitymację może iść z nami" i naturalnie nową ksywką - Pieczona. ;) Po dotarciu do Choszczna okazało się, że musimy przetransportować nasze bagaże przez niemal połowę tego pięknego miasteczka. Naturalnie bagaże dziewczyn, które trafiły pod opiekę wszystkich dżentelmenów w naszej grupie okazały się być dwa razy cięższe od męskich walizek. Kiedy wreszcie zmordowani dotarliśmy na plac, na którym odbywała się rejestracja, zostaliśmy oświeceni, że przyjęcie grupy i wpłacenie pieniędzy może zostać zrealizowane wyłącznie w obecności opiekuna grupy - czyli w tym wypadku naszego księdza, który był w drodze. Spędziliśmy na placu ponad półtorej godziny wściekli do granic możliwości, dobici dodatkowo informacją, że nikt nic nie wie o planowanym przez nas noclegu w domu, w którym nasza grupa mieszkała w zeszłym roku. Jednak ksiądz zrehabilitował się jeszcze tego samego dnia, załatwiając dla chłopaków nocleg w tym właśnie miejscu.

Byłem tam jedyną nową osobą, z tego względu, że wszyscy pozostali mieszkali u tej rodziny już rok temu. Bardzo szybko miałem okazję przekonać się o tym jak fantastycznie trafiliśmy! Gospodyni raczyła nas takimi rarytasami jak pyszne ciasta i wyśmienity chleb domowej roboty, nie wspominając już o codziennej porannej kawie lub herbacie. Słowa "czuj się jak u siebie w domu" nabrały dla mnie zupełnie nowego wymiaru po spotkaniu tych przesympatycznych ludzi. Panowała tam tak rodzinna atmosfera, że mogę śmiało powiedzieć, że przez te trzy dni miałem nowych rodziców i dwie kochane siostrzyczki. Świetnie było wyskoczyć po obiedzie nad jezioro i dopingować Kasię na treningach kajak-polo, czy pograć razem z Justyną i całą ekipą w siatkę. Nie sposób też nie wspomnieć o wieczornym grillu w ogródku razem z całą grupą. To zadziwiające jak szybko i jak łatwo można złapać bardzo dobry kontakt z zupełnie obcymi nam osobami.

Program w tym roku był naprawdę bardzo wyczerpujący i ciekawy. Majówka w Choszcznie obfitowała w we wszelakiej maści koncerty, warsztaty, zajęcia w grupach, a także wyjątkowo w tym roku transmisję z beatyfikacji Jana Pawła II. Nie będę się zbyt szczegółowo rozwodził nad poszczególnymi punktami, bo musiałbym pisać chyba całą noc, ale nie sposób nie zatrzymać się na chwilę przy koncercie zespołu Full Power Spirit. Wiecie, zawsze byłem przekonany, że hip hop jest muzyką skupiającą się na tym jak źle się nam żyje, na opowieściach chłopaków z dzielnicy i na miłości... Przed paroma dniami zostałem w bardzo pozytywny sposób wyprowadzony z błędu, kiedy to ów zespół pokazał jak można pięknie śpiewać o Bogu, przyjaźni i modlitwie w młodzieżowym stylu. To było niesamowite przeżycie, kiedy setki skaczących i wrzeszczących pod sceną dzieciaków wyśpiewywały modlitwy razem z wokalistą. Gościnnie wystąpił również bardzo utalentowany beatboxer, którego ksywki niestety nie dosłyszałem, ale nie to jest najważniejsze! Facet swoimi bitami zniszczył cztery mikrofony z rzędu, co zaowocowało ostatecznie krótką przerwą techniczną, bo nie było już do czego śpiewać. Wierzcie mi, ludzie byli zmęczeni po całym dniu pracy, ale ci goście emanowali taką energią, że nie sposób było ustać w miejscu.

Muszę jeszcze powiedzieć kilka słów na temat mojej kochanej grupy. Jesteście naprawdę fantastyczni! Jak dobrze wiecie, nie zawsze było w porządku między nami, zdarzały się niepotrzebne utarczki i słowne kuksańce, ale suma sumarum - bawiłem się z Wami naprawdę wyśmienicie! I tyczy się to również grupy ze Wzgórza. Cieszę się, że przekonaliście się do nas tak samo jak my do Was i że udało nam się stworzyć na ten krótki okres czasu całkiem zgraną paczkę. Mam tylko nadzieję, że nasza znajomość nie zakończy się na Dniach Młodych i jeszcze kiedyś wspólnie się spotkamy. Naturalnie pomijam ADM w przyszłym roku w Gryficach, bo to jest sprawa oczywista. ;)

Dziękuję jeszcze raz wszystkim, których znam i których poznałem, to była naprawdę fantastyczna przygoda. Liczę tylko, że do Gryfic pojedziemy w jeszcze szerszym gronie i będziemy bawić się jeszcze lepiej! ;)